Brenna Victory
Sobota, 7 sierpnia 2010
· Komentarze(6)
Kolejne zawody pod hasłem "100% Enduro MTB" "Zesranie sie w gacie to przy ty nic" "Ręce mnie bolą nie jadę" Enduro trophy to nie zawody dla Piźdźipączkow"
Każdy ten tekst powstał pod wpływem chwili w trakcie zawodów. W tej edycji złotych myśli też nie brakowało
Po zawodach na Czarnej Górze wiedziałem, że jestem w formie. W piątek wybrałem się więc na objazd trasy. Niestety ulewa zmusiła nas do szukania innego zajęcia. W celu polepszenia formy postaraliśmy się o izotoniki.
Potem tylko aparatura… i wszystko hula...
Integracja pełna parą.
Ranek piękny! Oficjalne otwarcie zawodów odbyło się z udziałem władz gminy Brenna.
Po starcie całe towarzystwo zaczyna powoli kręcić w kierunku Błatniej, gdzie znajdował się start 1 os-u zjazdowego. Na górze kolejka. Przychodzi moja kolej: 3-2-1-start Rozpędzam rower, potem grawitacja robi swoje i nagle mknę już między drzewami, głazami i po korzeniach ponad 30km/h. I kiedy uświadamiam sobie, że jak dalej tak pojadę to wyląduje gdzieś na drzewie lub w krzakach - ląduję w potoku prawie podbijając sobie oko. Szybko się zbieram i dalej dokręcam do mety jadąc na krawędzi wypadnięcia z trasy po raz kolejny. Chłopcy mówią ze z policzka leci mi krew. Szybkie przemycie wodą i przechodzi.
Zabieramy sie paczką z Brianem, Speedym i jeszcze 2-ką Ziomów i jedziemy w kierunku Brennej. W "mieście" uzupełniamy płyny. Ktoś powiedział, że kolarze na TdP piją Colę, więc My też sobie kupiliśmy. Dojazd na 2 os prowadzi z Brennej na Kotarz. To najdłuższa dojazdówka ale udało się przetrwać. Na miejscu stoi Malauch i ruchem ręki pokazuje, gdzie przebiega trasa. Poza głazami i strzałkami na drzewach nie było tam NIC. Po pieszych oględzinach stwierdzamy, że to będzie ostra jazda. Przed startem łyk Coli… i w dół. Głazy śliskie jak cholera!! Przyczepność prawie żadna, na zakrętach ciasno i oczywiście sekcja RTV. RockGarden przetrwałem z małymi problemami. Potem zrobiło sie spokojniej, ale tylko na chwilę. Po krótkim odcinki szerokiej szutrówki trzeba było wdrapywać się na 20-metrową skarpę. Na dodatek zaczęła atakować mnie kolka, więc było nie wesoło. Ale co tam! Trza naginać! Szlak cały czas w dół a zaraz potem pod górę. Było powiedziane: odcinek interwałowy!
Wpadam na metę odcinka i kładę się na ziemi. Na nic innego nie mam siły.
Po tym odcinku specjalnym wszyscy robią dłuuuugi odpoczynek. Kolejny 3 OS to podjazd z Przełęczy Salmopolskiej na Malinów.
Niestety odpoczywać za długo nie można, trzeba jechać. Jeszcze sporo drogi przed nami.
Kolejka do startu. Po kliknięciu czytnika tylko "Ogień z dupy".
Niektórzy atakowali tak.
Dzielny przyjaciel Kartona.
Ten Os poszedł mi dobrze. Zero gleb - w końcu to podjazd :).
Kolejny odcinek zjazdowy to już nie jest taki wesoły. A to za sprawą części biegnącej strumyczkiem. Tam zaliczam kolejne bliskie spotkanie z ziemią - poleciałem przez kierownicę wbijając się w skały. W chwili glebnięcia mały palec zahaczył o duży głaz i palec sie zepsuł. Na pierwszy rzut oka wygląda na złamany, bo zsiniał i odstawał w innym kierunku niż zazwyczaj. Zmoczyłem rękawiczkę zimną wodą i jazda dalej w dół. Sekundy lecą a trzeba jeszcze dojechać do mety.
Na mecie pytam, czy ktoś zna się na złamaniach. Po wstępnych oględzinach pada, że to chyba wybicie. Jeszcze raz chłodzę „uszkodzenie” w strumieniu z zimną wodą, żeby nie bolało. Myślę sobie, że to już po ściganiu się. Ostatni Os to mega szybki zjazd z Horzelicy do Brennej, a z takim palcem to nie jazda.
W trakcie dojazdówki jeszcze kilka razy zatrzymuję się i moczę rękę w strumieniach.
Po około godzinie dowlekamy się na start ostatniego Os-u na szczyt góry. Teraz to już tylko w dół. I znów dłuższy odpoczynek. Z racji, że wiedza o kiełbasce i pifku na mecie była silniejsza, ruszamy.
Ostatni start. 3-2-1 i ogień. Zaraz po starcie ponad moją głową przelatuje kamień. Nie robi to na mnie wrażenia i dalej dokręcam ile sił. Początek bardzo szybki, potem odbicie w prawo i mega ciasny singiel pokonywany na sporej prędkości. Stawiam wszystko na jedna kartę. Po drodze kolejna niespodzianka – odcinek wyznaczony po trasie z ubiegłorocznych zawodów DH. Pełno małych muld, schodków i wiraży. Fajna sprawa - to lubię!
Czasem bywało i tak.
Ostatnia polanka i już prawie meta.
Po wykąpaniu, zjedzeniu i wypiciu pifka nadszedł czas na dekoracje. Troszkę sie spóźniliśmy na podsumowanie najlepszych zjazdowców i podjeżdżaczy. Wchodzę na scenę, żeby zrobić fotki, a tu niespodzianka - 3 miejsce w klasyfikacji generalnej zdobywam Ja
Radość nie do opisania
Wszyscy laureaci.
Tak człowiek wygląda na styranego trasą
Może gdyby nie te gleby byłbym 2-gi w generalce - bo Briana to nawet diabeł nie dogoni!! Tutaj, szczególnie na zjazdach, trzeba być cały czas skoncentrowanym, a w głowie musi tłuc się hasło szybciej!!!!
Potem było zacne afterparty. Napierw na Sali, potem na parkingu koło wozu Speedego.
Z braku ładnych fot więcej jest opisu jak było i co mi się przytrafiło.
Polecam opis Foxia oraz jego super fotki z trasy
Opis trasy jego okiem
Fotki Foxia
Kilka moich fotek. Brak tych z trasy, bo nie miałem przy sobie aparatu
Każdy ten tekst powstał pod wpływem chwili w trakcie zawodów. W tej edycji złotych myśli też nie brakowało
Po zawodach na Czarnej Górze wiedziałem, że jestem w formie. W piątek wybrałem się więc na objazd trasy. Niestety ulewa zmusiła nas do szukania innego zajęcia. W celu polepszenia formy postaraliśmy się o izotoniki.
Potem tylko aparatura… i wszystko hula...
Integracja pełna parą.
Ranek piękny! Oficjalne otwarcie zawodów odbyło się z udziałem władz gminy Brenna.
Po starcie całe towarzystwo zaczyna powoli kręcić w kierunku Błatniej, gdzie znajdował się start 1 os-u zjazdowego. Na górze kolejka. Przychodzi moja kolej: 3-2-1-start Rozpędzam rower, potem grawitacja robi swoje i nagle mknę już między drzewami, głazami i po korzeniach ponad 30km/h. I kiedy uświadamiam sobie, że jak dalej tak pojadę to wyląduje gdzieś na drzewie lub w krzakach - ląduję w potoku prawie podbijając sobie oko. Szybko się zbieram i dalej dokręcam do mety jadąc na krawędzi wypadnięcia z trasy po raz kolejny. Chłopcy mówią ze z policzka leci mi krew. Szybkie przemycie wodą i przechodzi.
Zabieramy sie paczką z Brianem, Speedym i jeszcze 2-ką Ziomów i jedziemy w kierunku Brennej. W "mieście" uzupełniamy płyny. Ktoś powiedział, że kolarze na TdP piją Colę, więc My też sobie kupiliśmy. Dojazd na 2 os prowadzi z Brennej na Kotarz. To najdłuższa dojazdówka ale udało się przetrwać. Na miejscu stoi Malauch i ruchem ręki pokazuje, gdzie przebiega trasa. Poza głazami i strzałkami na drzewach nie było tam NIC. Po pieszych oględzinach stwierdzamy, że to będzie ostra jazda. Przed startem łyk Coli… i w dół. Głazy śliskie jak cholera!! Przyczepność prawie żadna, na zakrętach ciasno i oczywiście sekcja RTV. RockGarden przetrwałem z małymi problemami. Potem zrobiło sie spokojniej, ale tylko na chwilę. Po krótkim odcinki szerokiej szutrówki trzeba było wdrapywać się na 20-metrową skarpę. Na dodatek zaczęła atakować mnie kolka, więc było nie wesoło. Ale co tam! Trza naginać! Szlak cały czas w dół a zaraz potem pod górę. Było powiedziane: odcinek interwałowy!
Wpadam na metę odcinka i kładę się na ziemi. Na nic innego nie mam siły.
Po tym odcinku specjalnym wszyscy robią dłuuuugi odpoczynek. Kolejny 3 OS to podjazd z Przełęczy Salmopolskiej na Malinów.
Niestety odpoczywać za długo nie można, trzeba jechać. Jeszcze sporo drogi przed nami.
Kolejka do startu. Po kliknięciu czytnika tylko "Ogień z dupy".
Niektórzy atakowali tak.
Dzielny przyjaciel Kartona.
Ten Os poszedł mi dobrze. Zero gleb - w końcu to podjazd :).
Kolejny odcinek zjazdowy to już nie jest taki wesoły. A to za sprawą części biegnącej strumyczkiem. Tam zaliczam kolejne bliskie spotkanie z ziemią - poleciałem przez kierownicę wbijając się w skały. W chwili glebnięcia mały palec zahaczył o duży głaz i palec sie zepsuł. Na pierwszy rzut oka wygląda na złamany, bo zsiniał i odstawał w innym kierunku niż zazwyczaj. Zmoczyłem rękawiczkę zimną wodą i jazda dalej w dół. Sekundy lecą a trzeba jeszcze dojechać do mety.
Na mecie pytam, czy ktoś zna się na złamaniach. Po wstępnych oględzinach pada, że to chyba wybicie. Jeszcze raz chłodzę „uszkodzenie” w strumieniu z zimną wodą, żeby nie bolało. Myślę sobie, że to już po ściganiu się. Ostatni Os to mega szybki zjazd z Horzelicy do Brennej, a z takim palcem to nie jazda.
W trakcie dojazdówki jeszcze kilka razy zatrzymuję się i moczę rękę w strumieniach.
Po około godzinie dowlekamy się na start ostatniego Os-u na szczyt góry. Teraz to już tylko w dół. I znów dłuższy odpoczynek. Z racji, że wiedza o kiełbasce i pifku na mecie była silniejsza, ruszamy.
Ostatni start. 3-2-1 i ogień. Zaraz po starcie ponad moją głową przelatuje kamień. Nie robi to na mnie wrażenia i dalej dokręcam ile sił. Początek bardzo szybki, potem odbicie w prawo i mega ciasny singiel pokonywany na sporej prędkości. Stawiam wszystko na jedna kartę. Po drodze kolejna niespodzianka – odcinek wyznaczony po trasie z ubiegłorocznych zawodów DH. Pełno małych muld, schodków i wiraży. Fajna sprawa - to lubię!
Czasem bywało i tak.
Ostatnia polanka i już prawie meta.
Po wykąpaniu, zjedzeniu i wypiciu pifka nadszedł czas na dekoracje. Troszkę sie spóźniliśmy na podsumowanie najlepszych zjazdowców i podjeżdżaczy. Wchodzę na scenę, żeby zrobić fotki, a tu niespodzianka - 3 miejsce w klasyfikacji generalnej zdobywam Ja
Radość nie do opisania
Wszyscy laureaci.
Tak człowiek wygląda na styranego trasą
Może gdyby nie te gleby byłbym 2-gi w generalce - bo Briana to nawet diabeł nie dogoni!! Tutaj, szczególnie na zjazdach, trzeba być cały czas skoncentrowanym, a w głowie musi tłuc się hasło szybciej!!!!
Potem było zacne afterparty. Napierw na Sali, potem na parkingu koło wozu Speedego.
Z braku ładnych fot więcej jest opisu jak było i co mi się przytrafiło.
Polecam opis Foxia oraz jego super fotki z trasy
Opis trasy jego okiem
Fotki Foxia
Kilka moich fotek. Brak tych z trasy, bo nie miałem przy sobie aparatu